Jeszcze coś o samotności

 

Żyjemy w czasach niebywałego rozwoju środków komunikacji międzyludzkiej. To już nie tylko prasa, radio i telewizja, ale w ostatnich latach także internet, e-mail, telefonia komórkowa i satelitarna... Nawiązywanie kontaktów z innymi ludźmi wydaje się więc bajecznie łatwe. Tam, gdzie jeszcze niedawno listy szły całymi tygodniami, dziś można się dodzwonić bez problemu, za kilka groszy przesłać e-mail czy SMS, który po paru minutach osiąga adresata. Świat zaczęto nazywać nawet global village - globalna wioska. Wioska zaś to osobliwa tkanka relacji międzyludzkich, gdzie wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą, gdzie wiadomości rozprzestrzeniają się lotem błyskawicy, gdzie sąsiad zawsze jest na podorędziu, jeśli zajdzie potrzeba.
Toteż dziwnym wydaje się fakt, że ów raj komunikacyjny, wcale nie likwiduje dzisiejszej samotności. Przeciwnie, odnosi się nawet wrażenie, że poczucie osamotnienia w naszych czasach gwałtownie narasta. Dlaczego tak się dzieje? Otóż dlatego, że możliwości i ułatwienia techniczne nie zmieniają ludzkiego serca. One, owszem, usprawniają i przyspieszają ludzkie działanie, ale nie wnoszą w nie żadnej nowej jakości. Jak rzadko gdzie sprawdza się tu maksyma ks. Tischnera, zwana żartobliwie prawem Tischnera, że ilość przechodzi w bylejakość. Samotność zaś to właśnie sprawa serca, któremu nie starcza ilość, a które, przeciwnie, ilością czuje się przygniecione, sponiewierane, zagubione w niej: zbylejaczone...
Samotność wypełniona jest bezwiedną tęsknotą za miłością, której żadna ilość informacji, czy spotkań nie zaspokoi. Jeśli człowiek nie odkryje się kochanym, zawsze będzie samotny, zawsze jego życie będzie skupione na sobie, na własnych zranieniach, zawodach, niepowodzeniach... To miłość nadaje wszystkiemu znak + (plus).
Byłoby wielkim redukcjonizmem widzieć w samotności tylko fenomen psychiczny, a takie tendencje przejawia współczesna psychologia coraz bardziej wnikająca w nasze myślenie. Każdy fenomen psychiczny ma swe głębsze, duchowe podłoże. Odnosi się to w sposób szczególny do samotności. Nigdzie bardziej niż właśnie w samotności nie odsłania się religijny wymiar ludzkiego serca. To bodaj jedyny jej walor pozytywny. Samotność w swej najgłębszej duchowej warstwie jest niewiarą w bezwarunkową miłość Boga - jest zamknięciem się na obecność Ducha Świętego w człowieku. Tu rodzi się wszelkie poczucie osamotnienia. Jezus nigdy nie był samotny, choć często po ludzku był sam. Zawsze trwał w jedności z Ojcem. Nawet w chwili śmierci na krzyżu, kiedy woła Eloi, Eloi lema sabaktani - Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił (Mk 15,34), nie wątpił w miłość Ojca. Pamiętać trzeba, iż wbrew wielu współczesnych interpretatorom, którzy chcą widzieć w tych słowach Jezusa załamanie się Jego ufności i opuszczenie Go przez Ojca, są one świadectwem czegoś przeciwnego, stanowią bowiem początek psalmu 22, który według tradycji żydowskiej odmawiano w godzinie śmierci. Psalm ten zaś kończy się wspaniałym hymnem na cześć Boga - Wybawiciela. Tak słowa te interpretowane były przez Ojców Kościoła (św. Jan Chryzostom) i tak też interpretuje je jeden z największych teologów XX w. - O. Karl Rahner SJ. W psalmie tym, napisanym dla Jezusa kilkaset lat wcześniej, widać bardzo wyraźnie jak zawierzenie Ojcu zmaga się z samotnością wypływającą z grzechu, który Jezus wziął na siebie, i jak ją przezwycięża.
Samotność pojawia się po grzechu pierworodnym jako jeden z pierwszych jego skutków, kiedy to Adam i Ewa odkrywają, że są nadzy, splatają sobie przepaski z gałązek figowych i ukrywają się pośród drzew ogrodu. Samotność jest drugą stroną wstydu - tego specyficznie ludzkiego lęku o własną zagrożoną godność osobową, lęku, że jestem bylejaki, niewart miłości, godzien odrzucenia. Ileż to listków figowych noszą ludzie współcześni, zasłaniających jakże nieporadnie, niekiedy wprost groteskowo swą tęsknotę i wołanie o miłość, do których często nie chcą się przyznać sami przed sobą i których wstydzą się przed innymi.
Owa głęboka duchowa frustracja (samotność duchowa) wynikająca z niewiary w miłość Boga prowadzi człowieka do szukania potrzebnej mu miłości u ludzi. Jednakże drugi człowiek nie jest w stanie wypełnić do końca tęsknoty ludzkiego serca, choć przez fakt, że jest na obraz Boży rozbudza takie nadzieje. Obietnica prawdziwej miłości - a więc miłości bezwarunkowej - jaką człowiek odczytuje w oczach drugiego, jest zawsze obietnicą nie do końca spełnioną, dlatego wielu odczytuje ją jako obietnicę fałszywą. To tu rodzi się rozczarowanie drugim człowiekiem i psychiczny fenomen samotności. Tak więc jest samotność niejako wtórnie owocem idolatrii drugiego - hołdu składanego miłości ludzkiej, która jest tylko obrazem miłości Boga i odesłaniem do niej. Kto tego nie rozumie jest narażony na samotność we dwoje, znacznie gorszą od samotności w pojedynkę, bo obarczoną fałszywą pretensją i buntem przeciwko człowiekowi, za którymi niepostrzeżenie ukrywa się bunt przeciwko Bogu.
Samotność w konsekwencji to także niemożność albo nieumiejętność życia dla kogoś, tracenia życia, a więc umierania dla drugiego, to beznadziejna walka, aby zachować swoje życie, wbrew temu, co mówi Pan: Kto chce zachować swoje życie traci je, a kto traci swe życie dla mnie, ten jej zachowa. W tym miejscu rodzi się zaklęty krąg samotności: Samotność jednych rodzi samotność drugich - samotność rodziców prowadzi do samotności dzieci - przecież niekochany nie może kochać, nie umie wierzyć w miłość, choć jej pragnie. Tak rodzi się społeczeństwo ludzi samotnych, choć z drugiej strony mają oni tyle możliwości wzajemnej komunikacji: zatłoczone autobusy i tramwaje pełne ludzi samotnych... A może i kościoły pełne ludzi samotnych... To byłby dopiero paradoks. Przy Jezusie bowiem nie można być samotnym. To On łamiąc krąg grzechu, łamie krąg samotności - burzy ów mur wrogości, wstydu i obaw, o którym mówi św. Paweł w Liście do Efezjan. Dlatego chrześcijanin ze swej natury nie jest samotny.