W rozumieniu grzechu tkwimy często w jurydyźmie, a więc w taki sposobie myślenia, który widzi w grzechu przekroczenie prawa. Wielu się wydaje, że fakt, czy grzech jest ciężki czy lekki to kwestia materii grzechu. Ile trzeba ukraść, żeby grzech był ciężki? Czasami sami nawet duszpasterze popadają w swoistą kazuistykę, tłumacząc odkąd to mamy już grzech ciężki. Zwykle bywa to odpowiedź na pytania, czy nawet lęki ludzi zastanawiających się, czy mogą jeszcze przystąpić do Komunii, czy też już nie.
Nie tylko dlatego nie powinno się ludziom mówić, od jakiej ilości jest grzech ciężki, a do jakiej jeszcze grzech lekki, że to może ich zachęcać do pewnego wyrachowania w grzeszeniu, jak niektórzy się obawiają, lecz dlatego, że takie podejście do grzechu jest z gruntu fałszywe. Różnica pomiędzy grzechem ciężkim i grzechem lekkim nie jest różnicą ilościową, lecz jakościową. Rzecz polega bowiem na wyborze innego kierunku. W chrześcijaństwie zawsze chodzi o oparcie swojego życia w jego konkrecie na Bogu i Jego Opatrzności, a odrzucenie postawy liczeenia na siebie i własne siły. Bóg jest postępuje z nami jak ojciec, czy może nawet lepiej, jak matka wołająca swe uczące się chodzić dziecko. Jeśli malec idzie w kierunku matki, to choćby nie wiadomo ile razy się przewrócił, jest ciągle na właściwej drodze, a jego upadki wzbudzają w sercu rodzica czułość i pragnienie pomocy. Kochające oczy ojca czy matki są mu światłem na drodze. Tak wyglądają grzechy lekkie.
Grzech ciężki to sytuacja z gruntu odmienna. Ma on miejsce wtedy, kiedy dziecko mimo wołania idzie w innym kierunku. Idzie w samotność i ciemność! Nawet takie same "ilościowo" upadki mają już inny charakter. Nie podrywa go do drogi już wzrok rodzica. Idzie ku wyczerpaniu i śmierci! Jeśli rodzic, go nie zawróci, niekiedy uciekając się do użycia siły, zginie... Ten, kto grzeszy ciężko, odrzuca wprost, czy nie wprost Boga i Jego plan w swoim życiu w przekonaniu, że jego własne ludzkie plany mu wystarczą. Tak naprawdę człowiek taki opuszcza duchowy teren chrześcijaństwa, stąd też w Kościele pierwotnym był on po prostu usuwany ze wspólnoty chrześcijańskiej - ekskomunikowany. De facto - ekskomunika dokonywała się już w jego sercu, kiedy najpierw swoim myśleniem, a potem dopiero swoimi słowami i czynami, opuszczał fundamenty Kościoła, tym zaś fundamentem jest Jezus Chrystus i Jego Ewangelia. Ktoś, kto w swoim życiu kierował się innymi zasadami, grzeszył ciężko, żył z innego ducha. Same czyny były tylko objawem wewnętrznego grzechu ciężkiego, czyli oderwania się od Boga. Kościół pierwotny był bardzo oszczędny w używaniu tej nazwy. Za takie grzechy w zasadzie uznawano tylko czyny, które są intrisece malum czyli ze swej natury wewnętrznie złe. Ich popełnienie było dowodem, pieczęcią, że dany chrześcijanin odpadł od Chrystusa i zarazem od Kościoła. Zaliczano do nich trzy czyny: apostazję (odstępstwo od wiary), zabójstwo i cudzołóstwo. Takie grzechy nie mogą być wynikiem słabości, czy nieświadomości, ich zło i sprzeczność z Bożym prawem są ewidentne. Dlatego też wymagają one pozytywnej decyzji za grzechem, odrzucenia krzyku sumienia, albo takiego jego stłumienia, że już się tego krzyku nie czuje.