Owa sytuacja z Księgi Wyjścia (Wj
17,8-13), kiedy to Izrael walczy przeciwko Amalekitom, a Mojżesz ze
wzniesionymi rękami modli się do Boga, to doskonała metafora modlitwy. Modlitwa
bowiem jest walką. To modlitwa jest tym pierwszym niewidzialnym frontem, od
którego zależy cała reszta. Modlący się Mojżesz to nasze serce, walczący Izrael
to cała reszta - nasza psychika, nasze siły fizyczne... Dopóki ręce Mojżesza są
wzniesione do Boga, Izrael zwycięża... Dopóki nasze serce pokłada ufność w Panu,
dopóki ma w sobie postawę dziecka, czego symbolem są uniesione ręce, dopóty
jesteśmy Izraelem - mocni Bogiem (słowo "Izrael" bowiem oznacza "mocny Bogiem"),
Bóg dokonuje w nas i przez nas cudów... Lecz kiedy ręce Mojżesza opadają,
zwycięża Amalekita..., kiedy nasze serce zaczyna wątpić, kiedy męczy się
czekaniem, kiedy przestaje wierzyć, w naszym życiu zwycięża poganin, ludzka
logika, ludzka - nasza - moc, która w istocie jest niemocą, jest oszustwem, mówi
bowiem Pan: "Beze mnie nic uczynić nie możecie..." (J
15,5). Ręce Mojżesza, gdy słabną, podtrzymują Aaron i Chur... Są oni obrazem
Kościoła, który ustawicznie wzywa nas do modlitwy, który się za nas modli,
abyśmy podnieśli się z naszych zwątpień, aby nas nie pochłonęło pogaństwo... Ale
nie zapominajmy i my jesteśmy Kościołem, i my jesteśmy wezwani, aby być Aaronem
i Churem, aby podtrzymywać omdlałe ręce ludzkich serc, żeby były "mocne
Bogiem"...